Zdecydowana większość wiadomości, które od Was dostaję to prośby o radę, komentarz, opinię. Ich forma jest najczęściej podobna. Najpierw dobre słowo, podziękowanie za bloga, jakieś uprzejmości.
Potem pojawia się pytanie właściwe, a po nim kurtuazyjny ukłon za czas, energię i uważnego oka rzut.
Tym razem było jednak inaczej.
Zobaczcie.
Koniec wiadomości.
No to ja odpisuję w tonie zwyczajnym. Że złotych rad nie ma i nie będzie. Że rekomenduję przed rozmową, przemyśleć/przeanalizować swoją motywację do pracy i znaleźć (właściwy dla człowieka i jego osobowości) sposób na jej zaprezentowanie. Że rozmowa wstępna to dyskusja dwóch partnerów i dobrze, gdy obie strony w ten sposób się pozycjonują. Że warto myśleć kategorią czynu – czyli przypomnieć sobie historie, kiedy człowiek okazał się sprawczy i z niczego zrobił dużo. No i, że jeśli aktualnie szuka pracy, to trzymam kciuki. Tak, żeby na końcu jakoś dobrze się człowiekowi na wątrobie zrobiło.
Ale chyba nie zrobiło, bo temat został pociągnięty dalej. W dość niewybredny sposób.
Ja na to, że właśnie tych bzdur i frazesów nie chcę mu wykładać. Że nawołuję do prawdziwej myśli. Żeby człowiek o sobie i ze sobą uczciwie pogadał. Że z nieznajomymi nie wyjdzie.
Tu wymieniliśmy kilka wiadomości. Próbowałam pokazać postaci jakąś szerszą perspektywę. O tych finansach też wspomniałam, bo owszem – wymagały komentarza. Że ważne, ale dla coraz większej liczby ludzi nie najważniejsze. Że takie czasy mamy. Że naukowcy (na pewno amerykańscy, a jakże) orzekli, że dla coraz większej liczby pracowników, pensja jest warunkiem koniecznym, ale nie mobilizującym. Innymi słowy: jeśli ludzie zarabiają właściwie, na czoło elementów motywujących ich do pracy, wychodzą inne czynniki (rodzaj zadań, autonomia w pracy, jej celowość (sens) etc.). Że to dlatego pracodawcy dopytują o motywację. Że to dla nich ważne. Takie jakby naczynia łączone.
Człowiek się nie poddał. Chciał tym razem wiedzieć jak „niby (!) pokazać tę autonomię, rodzaj zadań i celowość?”.
Więc ja znowu, o tym samym (z lekka łapiąc już zadyszkę). Że te pytania są do człowieka właśnie, nie do osoby, która zupełnie go nie zna (=mnie). Że nie chcę (z wyznania) wykładać technik autoprezentacji opartej na… niczym. Że, w tym wszystkim chodzi o uczciwość obu stron. Że jemu rekomenduję szczerą analizę swoich mocnych stron i wysiłek ich zaprezentowania podczas rozmowy. Że warto. Że się opłaci. Że znajomi mogą pomóc poćwiczyć, zaopiniować. Zakończyłam spostrzeżeniem, że zaczynamy w kółko krążyć i propozycją ucięcia tej dyskusji.
Sugestia nie została potraktowana poważnie, a człowiek zadawał kolejne (ale jednak wciąż te same) pytania. Retoryka też się nie zmieniała. Ton na „oczekuję”, zamiast „dziękuję za poświęcony czas”.
No a teraz pointa
Kiedyś wbiłam sobie do mózgu, że jeśli ktoś do Ciebie zaczyna, Ty musisz odpowiedzieć. Odpowiadam więc na wiadomości zawsze i bez wyjątków. Nawet na te najgłupsze, niedbałe i niewymieniające mnie z imienia.
Mówili, że tak trzeba. Mówili, że świat niech robi, jak chce, a Ty rób dobrze.
Nie mieli racji. Albo mieli – tylko częściową.
Od dziś zaczynam więc ludzi traktować jak dorosłych. A od dorosłych się wymaga. Ja wymagam.
Ogłady, wzajemności, dbałości, wielkich liter i przecinków.
Ty też wymagaj, drogi Basta-Czytelniku. Nie tylko od siebie.
Twórzmy wokół siebie mądre ekosystemy. Oparte na uważności i dbałości komunikacyjnej. Niech czas i energia przepływają, nie tylko płyną w jedną stronę.
Uczmy ludzi, że w komunikacji chodzi o dbałość.
Ty dbaj i zadawaj to innym.
Będzie już nas wtedy para.
Czas start.
Ja bym jeszcze dodała, że o szacunek chodzi również. Reszta w punkt 🙂