Dobrze jest być krytycznym. Krytyczne oko jest cenne. Dyscyplinuje otoczenie, a i naszą czujność wyostrza.
– Prostak i tyle.
– Cham i patolog. Nie dość, że głupi, to jeszcze gruby. Jak koło mnie przechodzi, jedyne co czuję, to zapach boczku. Na pewno zażera nocami. Szczególnie te kawałki z włosami.
– A potem popija ciepłą colą.
– Albo kakałkiem <rofl, rofl>.
– A widziałaś jego żonę?
– Taaaaaa, z gęby i bryły jakby posłanka Pawłowicz.
– Nieszczęścia chodzą parami.
– No i popatrz… Ja do tej pory się zastanawiam, jak on dostał to stanowisko. Ani to mądre, ani piękne, ani nawet zabawne.
– Wazelina na bank jakaś pojechała. Od razu widać, że to taki typ.
– A dobra, przestańmy już o nim gadać, bo mi apetyt odbiera. Sól podasz?
…
Ta rozmowa to tylko jeden z miliona wariantów, które udało mi się (pod)słuchać przy okazji pożerania obiadu w różnych knajpkach w okolicach dużych korpo.
Coś w tym jest, że ludzie stadnie nie znoszą swoich szefów.
Komentując ich styl pracy, nie szczędzą słownika. Słowny kombajn miażdży wszystko i wszystkich po drodze. Rodziny, przyjaciół, całe prywatne życie. Kreślone scenariusze zazwyczaj są dość podobne. Najpierw wylewamy z siebie wiadro gnoju, a potem nie ma pointy. Końcówka jest taka, że nadziei na lepsze jutro brak. Kropka. Rozmowy tu właśnie się urywają. Trzeba przecież jeszcze przeżuć schabowego i nie udławić się panierą.
Ludzie mówią, że to takie polskie. Posiedzieć, ponarzekać i wrócić do siebie.
Ot. Folklor taki rodzimy.
Dobrze jest być krytycznym
Krytyczne oko jest cenne. Dyscyplinuje otoczenie, a i naszą czujność wyostrza.
Oceniajmy więc. Naszych szefów w szczególności. Takie jest przecież DNA zawodu, który wybrali.
Róbmy to jednak błagam, trochę bardziej elegancko. Elegancja ma sens. Często prowadzi do dobrych wniosków. A bez tych, w życiu robi nam się syf.
Część początkowego dialogu jest zasłyszana u osoby, którą widuję regularnie od m/w 7 lat. I naprawdę (!) od tych 7 lat ta płyta wciąż gra tę samą nutę. Człowiek nie przebiera w słowach i zwyczajnie obraża całe zastępy niewinnych ludzi (rodzina przecież zupełnie poza nawiasem). Ale nie to jest najsmutniejsze w tej historii. Najbardziej smutny jest… jego własny życiorys. Jeśli przez tyle lat pozwalasz sobie na to, żeby tkwić w miejscu, którego nie znosisz, z ludźmi, których nie znosisz i na warunkach, którymi gardzisz, to naprawdę nie jest dobrze.
Jęczenie wciąga. A potem paraliżuje.
Moment, w którym przyzwyczajasz się do tego, że co druga przerwa obiadowa jest przegadana z ludźmi, którzy marudzą, nie jest neutralny. To chwila, kiedy zaczyna się dziać naprawdę źle. Z Tobą.
Masz więc dwie opcje:
- Jeśli krytykować to u źródła i rzeczowo. W jednym celu – żeby jutro już nie musieć widzieć i czuć rzeczy, które dziś Ci nie odpowiadają.
- Jeśli kolejny raz łapiesz się na bezużytecznym marudzeniu na temat szefa, jego rodziny czy przyjaciół – ogarnij swój wewnętrzny jad i zajmij się sobą. Serio. Ty jesteś w tym wszystkim dużo ważniejszy. To o twoje zawodowe losy toczy się ta rozgrywka.
I jeszcze jedno.
Już kiedyś o tym pisałam, ale to wyjątkowo ważne i w tej przypowieści.
Otaczaj się ludźmi, którzy dodają coś wartościowego do twojej pracowniczej rzeczywistości. Ci, którzy tylko smucą i tak jak Ty, dziś tkwią w zawodowym marazmie, nie pomogą Ci z niego wyjść.
Rozejrzyj się wokół siebie i towarzystwo na obiad wybierz dziś uważnie.
Smacznego.
Nie udław się tylko. Bym tęskniła.
Zamiast schabowego, może czas na mentalną sałatkę.
Piszę ten wpis siedząc nad Atlantykiem. Wakacje. Stopa jest moczona (na golasa) w wodzie, a piegi przemnożyły się już chyba przez milion. Spędzimy tu kolejne dwa tygodnie, więc wybacz mi, jeśli nie będę odpowiadać na wiadomości w naturalnym dla mnie tempie. Internety tutaj średnie i nie w każdej izbie.
Miłość.
Krytyka a nie krytykanctwo
Z tej pierwszej wiele dobrego się zrodzić może
I byłoby ok i można by nad człowiekiem się pochylić / pomóc ukierować energię na działanie…
Gdyby tylko dialog zawierał choć jedną merytoryczną uwagę…. a tak? Gro obelg i wylewanie pomyj…