W ubiegłym tygodniu wyjątkowo odczuwałam problemy męczybułstwa (etym. męczyć bułę). To chyba na złość. Jakby się wszyscy umówili i nagle chcieli godzinami prawić o treściach, które przecież można w trzech słowach.
Mówi się, że aby się „wybić”, trzeba dać się zauważyć. Coś w tym jest. Forma tego wybicia jest jednak, u nas w kraju dość osobliwa.
Mówię po to, żeby coś powiedzieć
Tę formę komunikacji poznasz od razu. Człowiek, będąc na spotkaniu, zabiera głos, wyrzuca z siebie sekwencję słów, a potem milknie. Reszta najczęściej ignoruje ten wątek, od razu zmieniając temat. Człowiek nie protestuje, przyzwyczaił się. Czeka na kolejną okazję, kiedy będzie mógł przyatakować. Coś w stylu „jestem, więc mówię”. Cel: zaznaczenie swoje obecności. Wartość: minus sto. Efekt: bieda na maxa, akcje nadawcy spadają.
Mówię, bo inni mówią
To jest metoda, która irytuje mnie do czerwoności. Miałam kiedyś takiego przełożonego. Osoba raczej słabo orientowała się w materii, którą się zajmowaliśmy, więc przy ważnych spotkaniach, często powtarzała po mnie ostatnie zdanie lub dwa. Takie niby-echo. Ja coś mówię, człowiek parafrazuje, rezolutnie potrząsając przy tym głową. Jakby chcąc przesypać myśli z jednej części mózgu na drugą. Damn, to są złe wspomnienia. Dobrze, że w dorosłym życiu takich coraz mniej.
Do zajechania
Są tacy, którzy mówią dużo. Bardzo dużo. Rozmówca często tonie w potoku słów wypuszczanych przez nadawcę. Pointa jest jednak wartościowa. Rozmowa kończy się wnioskiem. Wszystkie strony wiedzą, o czym było i co z tego. Finał jest zatem wart świeczki, czasami jednak droga dotarcia na metę jest zbyt kosztowna. Niektórzy odpadają w trakcie gry. Doświadczenie pracy z takim człowiekiem może być nie do zniesienia. Szkoda, bo osoba często mądrą jest.
Esencja znaczenia
Czasami spotykam ludzi, którzy rozkładają mnie na łopatki. Jak już zabierają głos, to sala milknie (a ja – w ciszy – spadam z krzesła). Każde słowo ma znaczenie. Nie pada ani jedna zbędna fraza. Siedzę i chłonę. Doświadczenie rozmów z takimi osobami jest najwartościowsze. Nie dość, że treść niezwykła, to i forma najlepsza z najlepszych. Tylko się uczyć. #Lubięto.
Jeśli miałabym wskazać jedną, złotą zasadę komunikacji w miejscu pracy, byłoby to nic innego, jak… mów wtedy, gdy masz do powiedzenia coś, co jest wartościowe dla odbiorcy. Twoje odczucia/potrzeby wydobycia z siebie strumieni słów są w tej konfiguracji zupełnie wtórne. Jeśli masz coś, czego potrzebuje odbiorca, dawaj. Jeśli nie, poczekaj, aż ta chwila nastanie. A potem popracuj nad formą. Treść jest ważna, ale bez odpowiedniej formy, czasami po prostu nie da się przez nią przebrnąć.
To jest dobra rada zarówno w biznesie, jak i w życiu prywatnym. Często widzę, jak ludzie zamęczają swoich rozmówców własną potrzebą „wyrzucenia z siebie”. I jasne – czasami trzeba. Od tego ma się (też) przyjaciół. Ale jeśli incydent zmienia się w komunikacyjną rutynę, ja się wypisuję z takiej relacji. Nikt z nas nie jest przecież studnią bez dna, do której zawsze można wrzucić kolejne wiadro nieuporządkowanych myśli.
Miej dziś dobry dzień Basta-Czytelniku! Pełen rozmów o ciekawej treści lub sprytnej formie. Szczęśliwcy doświadczą tandemu. Szczęśliwcem ten, kto w tej sekundzie zacieszy do monitora. 3,2,1, START…
No właśnie.
A można było w trzech słowach…