Dziś jest taki dzień, kiedy zasiadłszy do pisania, nie miałam wyboru. Ten tekst nie mógł być o niczym innym.
Mimo że mój pierwszy magister jest politologiczny, od polityki zawsze stroniłam. Dziś (i wczoraj) ktoś jednak porządnie wyprowadził mnie z zen.
Kiedy w piątek w Paryżu świat oblał egzamin z człowieczeństwa, ja w nieświadomości kontemplowałam ostatnie chwile krótkiego wypadu do UK. Były śmiechy, chichy, snucie planów na przyszłość. Bo przecież wszyscy wierzymy, że ta jeszcze szeroko przed nami. To jeden z aksjomatów życia, co? Myślisz, że jeszcze dużo przed Tobą, że masz czas. Więc planujesz, układasz, czekasz na pomyślne wiatry…
Rano (wciąż w nieświadomości, bo z zasady na wakacjach próbuję odciąć się od bieżączki) całą rodziną wsiedliśmy do samolotu i z tym samym uśmiechem przylecieliśmy do Polski. Już na lotnisku zalogowałam się do prawdziwego świata i przez dłuższą chwilę nie mogłam się ruszyć.
– Emil, ataki jakieś były. Ponad sto osób nie żyje. I już nigdy nie odżyje. Mówią, że to dopiero początek…
Ten dzień był w większości, po prostu cichy. Nawet trzymiesięczna potomkini jakoś tak nie płakała. Jakby i ją dopadł smutek wychodzący aż z żołądka.
W kolejnych, zaczęłam już myśleć rozumem. A ten jak zwykle mówił racjonalnie: zamiast na problemie, skup się na jego rozwiązaniu. Myślałam, więc, że strach trzeba opanować. Że to przecież do zrobienia, nawet w wydaniu tak zbiorowym (są na ten temat badania, techniki, mądrogłowe metody). Że teraz, jak nigdy wcześniej, potrzebna jest wspólnota i zaufanie do drugiego człowieka (!). Tego na grzędzie obok. W grupie przecież siła. Że wszystko, co przyziemne i małe zejdzie na drugi plan. Że ludziom, a w szczególności klasie politycznej już nie będzie się chciało bić piany na tematy rodem (excuse my language) z dupy. Byłam pewna, że to był moment, kiedy nasz świat się zmienił. Na dobre. Na lepsze. Że oszołomstwo się skończyło. Czułam nawet, że hejtu będzie mniej w sieci. Tego rodzimego, wewnątrz-polskiego. Bo przecież wystarczy, że już 80 000 bojowników ISIS nienawidzi nas do szpiku.
Myliłam się.
Czy ktoś z Was pamięta te czasy, gdy TVP2 transmitowało rano obrady sejmu? Za dzieciaka zawsze się dziwiłam, jak to można oglądać. Dziś niemal cały dzień wgapiałam się w telewizor. Z niedowierzaniem.
Zarządzenie tematem publicznego zagrożenia/strachu w zasadzie nie istnieje. To trochę tak jak z moją starszą córką, która myśli, że jak zasłoni oczy, to ja jej też nie widzę. Ona ma do tego prawo, ma trzy latka. Chciałabym żyć w kraju, w którym klasa polityczna jest jednak pełnoletnia.
Nie widziałam dziś nic, co sprawiło, że jestem dumna z kraju, w którym żyję. A to bardzo (!!) smutna konstatacja. Widziałam za to politykę najgorszego sortu, taką pełzającą. Rodzaj, który naprawdę źle mi zrobił w głowie. Jad wylewany na uchodźców, którzy przypomnę, w większości uciekają przed atakami dużo gorszymi jak ten w Paryżu. Kwestia więc nie w tym, czy pomagać (=być człowiekiem, a nie karaluchem), tylko jak bezpiecznie selekcjonować przybyszów. Państwa jednorodne, narodowe, w pierwszym świecie (tym dostatnim) już dawno się skończyły. Get over it! Mur na dwa metry nie załatwi sprawy na dłuższy dystans. A ta dyskusja właśnie taka jest. Długodystansowa.
Zagrożenie zewnętrzne to jedno, ale dziś podobny niepokój czuję w okolicy rodzimej. Zupełnie nie rozumiem ruchu z ułaskawieniem. Nie dlatego, że to ten konkretny tandem, tylko dlatego, że do tej pory rama prawna, w której funkcjonowaliśmy była stabilna i szanowana. Bo przecież wszyscy (powtarzam: wszyscy) równymi wobec prawa. Nie tylko koledzy prezydenta, magnata, czy jeszcze innego gnata… W niestabilnych czasach, naruszanie kolejnych (do tej pory) bezpiecznych granic nie służy nawet najmocniejszym. Dziś mocno poczułam, że ktoś w zaciszu swojego gabinetu, totalnie zlekceważył moją inteligencję. Zagrał na nosie podśpiewując tralala, i tak nic mi nie zrobisz, przecież ja tu rządzę. Takie postawy nie budują, nie jednoczą. Dodają za to kolejną cegłę do pudełka z niepokojem.
Nic dziwnego więc, że naród nawet nie drgnął po Paryżu. Ten sam hejt leje się z nieba strumieniami. Piana z pyska internetu wylewa się wiadrami. Człowiek człowiekowi wilkiem albo i hieną.
Obudź się człowieku pierwszego świata!
Ci z Paryża już nigdy nie będą mieli tej szansy.
Ta… smutne to „chciałem uwolnić wymiar sprawiedliwości od tej sprawy”, „to był proces polityczny”… To może spróbuje uwolnić norweski wymiar sprawiedliwości od Anders’a Breivika? Naród (niestety) wybrał… Mam nadzieję, że Ci, którzy mieli na tyle odwagi by postawić krzyżyk w (niewłaściwym) miejscu widzą ogrom głupoty i zniewagi dla naszego narodu.