O co chodzi z tym work-life balance?
1 lipca 2015 Praca 25 komentarzy

O co chodzi z tym work-life balance?

Polska lubi debatować. A to o wyższości Chrystusa nad Siddharthą, a to o jedynym, właściwym sposobie na wychowanie dzieci, a to o tym kim i jaki powinieneś być, jak już wreszcie dorośniesz.

Skrajna większość głosów w tego typu dyskusjach jest kategoryczna. Coś w stylu: jesteś z nami (= po stronie jakiejś bliżej nieokreślonej, ale jednak – moralnej prawdy), albo przeciwko nam (= jesteś wrogiem, lub w lżejszej wersji po prostu debilem). Szarości między tymi dwoma światami się zdarzają, jasne. Ale to raczej zapychacze niewielkiej przestrzeni zawłaszczonej przez wolne umysły naszego kraju, niż jakiś mainstreamowy trend. Przynajmniej na dziś.

Podobny radykalizm poglądów obserwuję w przypadku tematu, który z zasady jest mi dość bliski. Mowa o równowadze między życiem zawodowym, a tzw. życiem „prawdziwym”.

Tu też widzimy dwie przeciwstawne sobie szkoły. Jedna mówi, że życie zaczyna się po 17-tej i należy zrobić wszystko, żeby „po godzinach” nie dać się obedrzeć (złemu, krwiopijnemu pracodawcy) z ani jednej, dodatkowej minuty. W imię rzeczonego balansu, oczywiście. Druga, z kolei twierdzi, że work-life balance to już koncept archaiczny, a nowa era przyniosła nową jakość – work-life integration (= wszystko zlepia Ci się w jedno, czyli w skrócie – tyrasz ile wlezie, ale z uśmiechem, bo mówisz, że to lubisz).

OK, wszystko to wiemy. NUDA!

Myślę o tym temacie od kilku miesięcy, w bardzo różnych kontekstach. Główny jednak, to ten osobisty. Zastanawiam się, która opcja jest właściwsza i dla mnie zdrowsza. Wniosek jest jeden. Żadna.

Dlaczego stare szkoły nie działają?

To proste, wychodzą z (w moim przekonaniu) błędnych założeń.:

  • Pomysł, że wyznacznikiem balansu w pracy, lub jego braku jest liczba godzin, fizycznie spędzonych w biurze, to w moim świecie fikcja. Godzinowa miara wydatkowania energii nie działa. Kto nie przeżył dnia, kiedy już po pierwszej godzinie/spotkaniu/rozmowie z szefem czuł się kompletnie, energetycznie pogrzebany, niech rękę podniesie. Chętnie odkryję ten nowy ląd. Sama mam za sobą takich dni miliony. Wniosek: pilnowanie ośmiogodzinnych interwałów pracy, zupełnie nie gwarantuje właściwego rytmu życia w jego całości (praca, rodzina, pasje etc…).
  • Jeszcze bardziej niedostępny jest dla mnie ten drugi pogląd – czyli rób to, co kochasz, a już nigdy nie będziesz się czuł jak „w pracy”. Integruj!

Staram się, żeby moje życie było proste. Tam gdzie się da, próbuję je sobie ułatwiać. Jedną z dobrych zasad porządkowania jest grupowanie przedmiotów. To tak jak w domu. Jak sprzątasz – leki układasz z lekami, jedzenie w lodówce, a skarpety z gaciem lądują szafie. Wiesz, gdzie co masz i łatwo jest Ci się w tym odnaleźć. Porządek w życiu działa podobnie. Wrzucanie wszystkiego do jednego, wspólnego wora powoduje, że w pewnym momencie musi dopaść Cię chaos, bałagan, a miejscowo nawet mały zalążek grzyba. Zatem rozgraniczenie tego, co jest dla Ciebie ważne i postawienie (Tobie właściwych) granic jest, z tej perspektywy, dowodem mądrości.

Jak więc żyć?

Lubię myśleć, że żyję w harmonii ze sobą, swoimi wartościami i przekonaniami. Często czuję, że czas, który poświęcam na rzeczy, które są dla mnie najważniejsze (tak, wśród nich jest też praca), jest zbalansowany. Jasne, czasami jestem dociśnięta kolanem tu i ówdzie, ale zaraz potem spuszczam z kręgosłupa i po chwili znowu oddycham miarowo. I to nie dlatego, że tak mi się udaje, tylko dlatego, że kiedyś dobrze to sobie przemyślałam, a teraz już tylko jadę na efektach tego przemyślunku. Nic w życiu tak po prostu się nie udaje.

Jeśli czujesz, że taka runda z własnymi myślami, przydałaby się i Tobie, ale natura nie dała Ci lekkości w tego typu rozkminkach – poćwicz. Ostatnio na spotkaniu z Asią Malinowską-Parzydło (autorką bloga jesteś marką, który polecam) odświeżyłam sobie ciekawe ćwiczenie. To prosty sposób na systematyzację myśli wokół wielu tematów. Jednym z nich może być właśnie work-life balance.

Jak to działa?

  1. Narysuj na kartce okrąg.
  2. Podziel go na 8 równych części (jak tort).
  3. Na krawędzi każdej z tych części zapisz ważną dla Ciebie sferę życia.
  4. Oceń  i zaznacz (subiektywnie, na czucie) na ile spełniony/szczęśliwy czujesz się w danej kategorii.
  5. Innym kolorem (jak masz) oceń  i zaznacz na ile spełniony/szczęśliwy chciałbyś być w danej kategorii.

W wersji kartka-długopis, wygląda to jakoś tak:

FullSizeRender-14

Jak zobaczysz rezultat takiego ćwiczenia, zastany krajobraz poprowadzi Cię dalej.

  • Uzmysłowisz sobie obszary, z których od razu będziesz dumny (tam gdzie obie linie się pokrywają).
  • Zauważysz sfery, które są dla Ciebie ważne, a czujesz, że w jakiś sposób je zaniedbujesz. Z tymi rozprawisz się sprawnie, bo w chwilę potem możesz odpowiedzieć sobie na jedno proste pytanie: co by się musiało stać, żebym za (…) miesięcy, z dzisiejszego poziomu przeniósł się o dwie półki wyżej?.

I tu właśnie wjeżdża nasz bohater – balans

Jak już uświadomisz sobie, co jest Ci w życiu bliskie i wybierzesz te obszary, w które chciałbyś zainwestować na przestrzeni kolejnych 6-12-20-iluśtam miesięcy, na końcu warto spytać się właśnie o… ten balans. Czym dla Ciebie jest, na co jesteś gotów na drodze do osiągnięcia celu, a na co na pewno nie. To drugie, często okazuje się pytaniem dużo ważniejszym.

Być może zdecydujesz, że wcale nie chcesz przeliczać się na 8-godzinne fragmenty. Może miara, która jest Ci bliższa, to tygodnie lub miesiące. Jakakolwiek by nie była, najistotniejsze, żebyś na końcu każdego z nich znalazł czas na reset umysłu. Coś w stylu: teraz pompuję 2 miesiące, bo coś tam jest dla mnie ważne, ale w trzecim, jadę z rodziną na koniec świata. Tam się odprężam i kąpię w innej sferze, z mojego okręgu życiowych wartości/priorytetów. Czas na relaks nie musi być przecież zawsze po 17-tej. Może być zbiorem punktów na tygodniowej/miesięcznej/rocznej mapie aktywności. Proporcja i częstotliwość nie jest (i w moim przekonaniu nie powinna być) namaszczona przez jakiś magiczny, ośmiogodzinny porządek świata.

Jedyny limit, którego nie radzę ignorować, to granica twojego zdrowia i subiektywnie odczuwanego dobrostanu.

Twój dobrostan jest w tej całej zabawie najważniejszy.

25 komentarzy
Poprzedni Twój styl zarządzania nie jest historią o Tobie Następny Klęska człowieka-tabelki

Paulina, na początku bałem się tego wpisu: „Chrystus”, podziały, work-life balance (nie lubię tego pojęcia, wkur mnie 😉 ). Pozbyłaś się moich obaw mistrzowsko kołem życia oraz puentą. Sam np. wiedząc, że we wtorek będę pracował ponad 14 h wcześniej wziąłem urlop, żeby w środę naładować baterie. Nie wiem, czy to ten cały work-life-b, ale wiem, że więcej w tym rozsądku niż zakochania w jednym (work) czy w drugim (life). 😉

Peace
eM

paulinabasta.com

Maciek,
tym razem bez prozy, pojadę w punktach.
Po pierwsze: cieszę się zatem, że dobrnąłeś do końca.
Po drugie: dziękuję za dobre słowo.
Po trzecie: emocje dotyczące samego pojęcia w-l-b, podzielam w zupełności. Jest nas chyba już całe stado.
Po czwarte: Twoje ostatnie zdanie wzbudziło uśmiech.
Po piąte: pij dziś dużo wody;)

Na koniec: montujemy nową wtyczkę (nie, nie – jeszcze nie Disqus), która będzie powiadamiać Czytelników o odpowiedziach na blogu. Teraz treść maila jest jeszcze generyczna (po angielsku). Wybacz. Dziś się to powinno zmienić.

Właśnie dostałem mail o Twojej odpowiedzi. Pozytywny szok 😉

paulinabasta.com

Będzie szok, jak dostaniesz po polsku:)

Marcin

W dzisiejszym świecie ludzie zbyt mocno szukają jednego porządku, który pomoże im zorganizować chaos w ich głowach. W ten sposób wytyczają sztywne granice, których utrzymanie jest strasznie męczące.
A przecież często mamy do czynienia z sytuacjami, w których:
– po 5h pracy z sukcesem wykonaliśmy swoje zadania i pogoda zachęca do wyjścia na spacer zamiast głupiego ślęczenia przed komputerem
– projekt się kończy i trzeba spiąć pośladki i razem z zespołem przesiedzieć po nocach (bo nikt przecież nie dojdzie na ostatnią chwilę)
– dziecko ma występ w szkole i trzeba je wesprzeć swoją obecnością (i docenić grę aktorską)
I co wówczas? Mam sobie mówić dzisiaj nie mogę wyjść wcześniej albo zostać dłużej? Bezsens. Praca jest moją pasją ale poza nią wciąż odkrywam inne. I wiem że moje obciążenie pracą zawsze będzie wyglądać jak sinusoida. Czasem będzie jej więcej a czasem pójdę na wymarzony urlop. Ale najważniejsze jest to, że decyzje podejmuje nie dlatego, że ktoś mówi mi o wlb tylko dlatego, że wiem z jakich elementów składa się moje życie i w którym kierunku (w danej chwili) dążę.

paulinabasta.com

100% agreed.

To ważny temat dla ludzi, dla których praca jest równie ważną częścią życia, co życie po pracy. Dla mnie obie sfery są istotne i rzeczywiście szukam tego balansu. Gotowej recepty nie mam. Moim sposobem na dziś jest ŚWIADOMA OBECNOŚĆ i praca nad swoimi myślami. Bardzo proste i u mnie się sprawdza. Jak jestem w pracy to w 100% tu i teraz. Jak spędzam czas z bliskimi to też staram się w 100% BYĆ. To nie jest łatwe. Jasne, że po głowie brykają mi wątki z pracy, ale staram się odganiać je w cholerę- mówię sobie…PÓŹNIEJ, nie teraz. To oczywiście nie znaczy że nie pracuję czasem wieczorami…robię to jednak tylko wtedy kiedy baaardzo muszę 🙂

paulinabasta.com

Dobrze, że wspominasz o świadomej obecności, Weronika. Dla mnie jest to trudne. Łapię się na tym, że o ile w pracy to działa (pełen focus na zadaniu), to w domu jest już z tym dużo gorzej. Póki co się rozgrzeszam, bo „na czucie” jest mi z całokształtem całkiem dobrze. Jak poczuję zagrożenie tego dobrostanu, podwinę rękawy;)

Trochę namieszałam;) bardzo proste w sensie idei, ale trudne, bo trzeba nad tym pracować:) a na koniec tak jak piszesz… chodzi o to, żeby był efekt. Sposób każdy będzie miał swój 🙂 pozdrawiam

paulinabasta.com

To najczęściej tak jest… Proste rozwiązania są najtrudniejsze.
Niech dzień będzie Ci przyjacielem, Weronika.

Z przyjemnością czytam każdy Twój kolejny tekst. Wydaje się, że na pytanie o prawidłowe proporcje między sferami życia szukamy odpowiedzi już od czasów antycznych i jeszcze długo będziemy szukać. Dlaczego? Ilu ludzi tyle pragnień, ambicji i celów. Z jednej strony zadaję sobie pytanie czy Jobs byłby w stanie w pewnych okresach swojego życia ograniczać swoje dążenia na rzecz zachowania balansu? Z innego punktu widzenia to właśnie wizja celu, tego co chcę osiągnąć implikuje refleksję „co dalej?” Im głębiej w morze tym wizja Event Horizon staje się bardziej natarczywa.

paulinabasta.com

Skoro już o rzeczonym Jobs’ie – mimo wielkiego, światowego sukcesu, pewnie wśród nas są tacy, którzy nigdy by się z nim nie zmienili na swoje życie w Rościszowie, Gruszkowie czy innym miejscu na końcu świata… Równowaga potrzebna jest nie tylko w życiu zawodowym. To bardzo dobra wiadomość.
Dziękuję Ci, Mirek za dobre słowo:)

[…] O co chodzi z tym work-life balance? […]

🙂 Basto droga, ściskam Cię serdecznie:)

paulinabasta.com

Ja Ciebie również, Jo! 🙂

Wojtek Kozłowski

All is trivial and relative.

Michał Maroszek

Przeczytałem i zgadzam się kilkoma ideami (porządek- separacja, ustawianie hierarchii ważności). Od siebie chciałem dodać uzyskiwanie zadowolenia z radzenia sobie z rozwiązywaniem problemów w różnych obszarach. Dla mnie jest to najprzyjemniejsze. Z moich przyzwyczajeń wynika, że najbardziej lubię pracować i uzyskuje najlepsze wyniki miedzy 7 a 15.30. Obszar po 16-tej to aktywności rodzinno-przyjacielskie. W pracy wykonuje skomplikowane i nie do końca wyspecyfikowane zadania. Ciekawe jest to, że muszę kombinować i wymyślać rozwiązania. Komunikacja zatem musi być merytoryczna i „skondensowana”. Kiedy chcę „odfiksować” umysł, idę pogadać do kuchni na daleki temat. To pozwala zmienić perspektywę. W innych obszarach mechanizm skupienie – luz też mi się sprawdził. Co do rytmów biologicznych: swoje odkryłem. Stwierdzam, że u mnie występują i staram się ich słuchać. Co do niezgrania z innymi: staram się daleko wyprzedzać konsekwencje braku jakiegoś elementu maksymalnie na tyle na ile zdaję sobie z tego sprawę. Oczywiście w pracy jest to łatwiejsze. I tu widać, że panowanie nad wszystkim to jest utopia. Z drugiej strony bez planu i strategii działań wyprzedzających pojawi by się haos, który zwiększy prawdopodobieństwo nieosiągnięcia celu. Wobec czego lepiej coś mieć „na wypadek”.

paulinabasta.com

Widać, że masz to wszystko dość dobrze przemyślane – Michał.
Dobrze brzmi…

Wojtek Kozłowski

Haos jest faktycznie przerąbany, nawet jeszcze gorszy niż chaos, szczególnie w poniedziałki o 7 rano 😀

paulinabasta.com

🙂 Wszystko, co robimy w poniedziałek o tak wczesnej porze, jest nam wybaczone i zapomniane.
Za to order odwagi nadany, za mobilizację:-)

[…] http://paulinabasta.com/o-co-chodzi-z-tym-calym-work-life-balance – może trochę balansu? […]

Pani Paulino,
bardzo podoba mi się Pani tekst i sama mam dosyć podobną opinię na ten temat. Jednak spotykam się ze sporym niezrozumieniem tematu wśród potencjalnych przyszłych pracodawców – przeważnie użycie przez kandydata zwrotu z okolic „work life balance” potencjalny pracodawca bierze jako obietnicę niezaangażowanego pracownika, który o 17 stoi w blokach startowych. Jak więc o tym mówić na rozmowach rekrutacyjnych tak, aby rekruterzy wiedzieli, że rozmawiają z osobą zaangażowaną i dbającą o swój dobrostan (również w pracy), a nie z leniem? A może trafiam po prostu na niewłaściwych rekruterów :)?

miłego wieczoru,
marta

[…] Takie, które stara się ogarnąć. Snuje zatem teorie o work-life balance (kiedyś o tym pisałam tutaj), próbuje integrować co się da, czyta mądre książki, w czasie, który wciąż skrajnie […]

[…] moim sposobie pisałam kiedyś tutaj. Ostatnio mocno sobie o nim […]