Polska lubi debatować. A to o wyższości Chrystusa nad Siddharthą, a to o jedynym, właściwym sposobie na wychowanie dzieci, a to o tym kim i jaki powinieneś być, jak już wreszcie dorośniesz.
Skrajna większość głosów w tego typu dyskusjach jest kategoryczna. Coś w stylu: jesteś z nami (= po stronie jakiejś bliżej nieokreślonej, ale jednak – moralnej prawdy), albo przeciwko nam (= jesteś wrogiem, lub w lżejszej wersji po prostu debilem). Szarości między tymi dwoma światami się zdarzają, jasne. Ale to raczej zapychacze niewielkiej przestrzeni zawłaszczonej przez wolne umysły naszego kraju, niż jakiś mainstreamowy trend. Przynajmniej na dziś.
Podobny radykalizm poglądów obserwuję w przypadku tematu, który z zasady jest mi dość bliski. Mowa o równowadze między życiem zawodowym, a tzw. życiem „prawdziwym”.
Tu też widzimy dwie przeciwstawne sobie szkoły. Jedna mówi, że życie zaczyna się po 17-tej i należy zrobić wszystko, żeby „po godzinach” nie dać się obedrzeć (złemu, krwiopijnemu pracodawcy) z ani jednej, dodatkowej minuty. W imię rzeczonego balansu, oczywiście. Druga, z kolei twierdzi, że work-life balance to już koncept archaiczny, a nowa era przyniosła nową jakość – work-life integration (= wszystko zlepia Ci się w jedno, czyli w skrócie – tyrasz ile wlezie, ale z uśmiechem, bo mówisz, że to lubisz).
OK, wszystko to wiemy. NUDA!
Myślę o tym temacie od kilku miesięcy, w bardzo różnych kontekstach. Główny jednak, to ten osobisty. Zastanawiam się, która opcja jest właściwsza i dla mnie zdrowsza. Wniosek jest jeden. Żadna.
Dlaczego stare szkoły nie działają?
To proste, wychodzą z (w moim przekonaniu) błędnych założeń.:
- Pomysł, że wyznacznikiem balansu w pracy, lub jego braku jest liczba godzin, fizycznie spędzonych w biurze, to w moim świecie fikcja. Godzinowa miara wydatkowania energii nie działa. Kto nie przeżył dnia, kiedy już po pierwszej godzinie/spotkaniu/rozmowie z szefem czuł się kompletnie, energetycznie pogrzebany, niech rękę podniesie. Chętnie odkryję ten nowy ląd. Sama mam za sobą takich dni miliony. Wniosek: pilnowanie ośmiogodzinnych interwałów pracy, zupełnie nie gwarantuje właściwego rytmu życia w jego całości (praca, rodzina, pasje etc…).
- Jeszcze bardziej niedostępny jest dla mnie ten drugi pogląd – czyli rób to, co kochasz, a już nigdy nie będziesz się czuł jak „w pracy”. Integruj!
Staram się, żeby moje życie było proste. Tam gdzie się da, próbuję je sobie ułatwiać. Jedną z dobrych zasad porządkowania jest grupowanie przedmiotów. To tak jak w domu. Jak sprzątasz – leki układasz z lekami, jedzenie w lodówce, a skarpety z gaciem lądują szafie. Wiesz, gdzie co masz i łatwo jest Ci się w tym odnaleźć. Porządek w życiu działa podobnie. Wrzucanie wszystkiego do jednego, wspólnego wora powoduje, że w pewnym momencie musi dopaść Cię chaos, bałagan, a miejscowo nawet mały zalążek grzyba. Zatem rozgraniczenie tego, co jest dla Ciebie ważne i postawienie (Tobie właściwych) granic jest, z tej perspektywy, dowodem mądrości.
Jak więc żyć?
Lubię myśleć, że żyję w harmonii ze sobą, swoimi wartościami i przekonaniami. Często czuję, że czas, który poświęcam na rzeczy, które są dla mnie najważniejsze (tak, wśród nich jest też praca), jest zbalansowany. Jasne, czasami jestem dociśnięta kolanem tu i ówdzie, ale zaraz potem spuszczam z kręgosłupa i po chwili znowu oddycham miarowo. I to nie dlatego, że tak mi się udaje, tylko dlatego, że kiedyś dobrze to sobie przemyślałam, a teraz już tylko jadę na efektach tego przemyślunku. Nic w życiu tak po prostu się nie udaje.
Jeśli czujesz, że taka runda z własnymi myślami, przydałaby się i Tobie, ale natura nie dała Ci lekkości w tego typu rozkminkach – poćwicz. Ostatnio na spotkaniu z Asią Malinowską-Parzydło (autorką bloga jesteś marką, który polecam) odświeżyłam sobie ciekawe ćwiczenie. To prosty sposób na systematyzację myśli wokół wielu tematów. Jednym z nich może być właśnie work-life balance.
Jak to działa?
- Narysuj na kartce okrąg.
- Podziel go na 8 równych części (jak tort).
- Na krawędzi każdej z tych części zapisz ważną dla Ciebie sferę życia.
- Oceń i zaznacz (subiektywnie, na czucie) na ile spełniony/szczęśliwy czujesz się w danej kategorii.
- Innym kolorem (jak masz) oceń i zaznacz na ile spełniony/szczęśliwy chciałbyś być w danej kategorii.
W wersji kartka-długopis, wygląda to jakoś tak:
Jak zobaczysz rezultat takiego ćwiczenia, zastany krajobraz poprowadzi Cię dalej.
- Uzmysłowisz sobie obszary, z których od razu będziesz dumny (tam gdzie obie linie się pokrywają).
- Zauważysz sfery, które są dla Ciebie ważne, a czujesz, że w jakiś sposób je zaniedbujesz. Z tymi rozprawisz się sprawnie, bo w chwilę potem możesz odpowiedzieć sobie na jedno proste pytanie: co by się musiało stać, żebym za (…) miesięcy, z dzisiejszego poziomu przeniósł się o dwie półki wyżej?.
I tu właśnie wjeżdża nasz bohater – balans
Jak już uświadomisz sobie, co jest Ci w życiu bliskie i wybierzesz te obszary, w które chciałbyś zainwestować na przestrzeni kolejnych 6-12-20-iluśtam miesięcy, na końcu warto spytać się właśnie o… ten balans. Czym dla Ciebie jest, na co jesteś gotów na drodze do osiągnięcia celu, a na co na pewno nie. To drugie, często okazuje się pytaniem dużo ważniejszym.
Być może zdecydujesz, że wcale nie chcesz przeliczać się na 8-godzinne fragmenty. Może miara, która jest Ci bliższa, to tygodnie lub miesiące. Jakakolwiek by nie była, najistotniejsze, żebyś na końcu każdego z nich znalazł czas na reset umysłu. Coś w stylu: teraz pompuję 2 miesiące, bo coś tam jest dla mnie ważne, ale w trzecim, jadę z rodziną na koniec świata. Tam się odprężam i kąpię w innej sferze, z mojego okręgu życiowych wartości/priorytetów. Czas na relaks nie musi być przecież zawsze po 17-tej. Może być zbiorem punktów na tygodniowej/miesięcznej/rocznej mapie aktywności. Proporcja i częstotliwość nie jest (i w moim przekonaniu nie powinna być) namaszczona przez jakiś magiczny, ośmiogodzinny porządek świata.
Jedyny limit, którego nie radzę ignorować, to granica twojego zdrowia i subiektywnie odczuwanego dobrostanu.
Twój dobrostan jest w tej całej zabawie najważniejszy.
Paulina, na początku bałem się tego wpisu: „Chrystus”, podziały, work-life balance (nie lubię tego pojęcia, wkur mnie 😉 ). Pozbyłaś się moich obaw mistrzowsko kołem życia oraz puentą. Sam np. wiedząc, że we wtorek będę pracował ponad 14 h wcześniej wziąłem urlop, żeby w środę naładować baterie. Nie wiem, czy to ten cały work-life-b, ale wiem, że więcej w tym rozsądku niż zakochania w jednym (work) czy w drugim (life). 😉
Peace
eM