Ta historia jest przedziwna. Na jej początku było mi smutno. W połowie pojawił się powiew optymizmu, łamany przez dumę. A końcówka... to się jeszcze okaże. Posłuchajcie.
Część pierwsza: Poznajcie R.
R. jest mi bliska. Lata wspólnych doświadczeń zrobiły swoje. Jak się z kimś mieszka, studiuje, podróżuje, imprezuje (często w wersji hard-core) i w dużej części po prostu dorasta – człowiek wchodzi drugiemu w DNA. W moim siedzi właśnie R.
Bystra, pracowita i odważna. Na studiach, całymi nocami snułyśmy plany podboju świata. Dla mnie był to świat fantazji, dla R. naturalna rzeczywistość. Często mówiła, że świat nigdy nie będzie jej ograniczał. Tryb przypuszczający dla niej nie istniał. Kiedy ja gdybałam, bym-byłam, ona stawiała wykrzykniki.
Lubiłyśmy się bardzo.
W dorosłym życiu bywało nam różnie. Raz bliżej, raz dalej. Zawsze jednak śledziłyśmy swoje losy, w ukryciu trzymając kciuki. Ja za R. trzymałam zawsze. Wiem, że ona za mnie też. Kolejne lata mijały, a R. brnęła do przodu. Zawodowy start miała ciekawy i angażujący. Duża korporacja, dalekie podróże, projekty, które zamiast nudzić, rozwijały. Po paru latach jednak coś utknęło. Tempo życia zawodowego wyraźnie spadło, a R. zaczęła się skarżyć. Trochę na los, trochę na ludzi dookoła. Dobrze, że jest niewierząca, bo Bogu (jak-zwał-tak-zwał), też na pewno by się dostało.
Część druga: Zwątpiłam
Pewnego dnia, usłyszałam R. mówiącą, że się poddaje. Że nic ciekawego już jej w życiu nie spotka. Że najważniejsze jest się z tym pogodzić i przeorganizować swoje oczekiwania. Jej nowy plan, to życie w cieniu męża i wsparcie z drugiej linii. Ten angażował się wtedy społecznie, więc aktywna pomoc żony była mu na pewno po drodze.
– Przynajmniej on będzie miał ciekawe życie – mówiła.
Widziałam, że ona tak na serio. Że przyszedł czas zwątpienia.
Jej ówczesny wyraz twarzy pamiętam do dziś. Niczym nie przypominał dziewczyny, którą znałam ze studiów. Nie było w nim energii, radości, ani podniecenia w oczekiwaniu na przyszłość. Była za to duża porcja bezsilności. Niekochana przeciętność.
Część trzecia: Feniks
Kilka tygodni temu umówiłyśmy się z R. na obiad. Przyjechała z soczystym wypiekiem na twarzy. Od pierwszej chwili wiedziałam, że to będzie dobre spotkanie. R. mówiła o planach. O tym, że druga linia wcale nie jest dla niej. Że swoje życie chce prowadzić odważnie. Nie skarżyła się już na swoje przeznaczenie, postanowiła ignorować wszystko to, co nieprzyjazne.
– Jak los nie chce mi sprzyjać, to niech się wypcha! – mówiła lekko podniesionym głosem.
To był moment, kiedy R. wymyśliła się od nowa. Dostała się na studia doktoranckie i zaczęła pisać do naTemat.pl (chciała to zrobić od lat). O fizis też zadbała. Włos lśniący, pazur równo kolorowy. Błysk w oku wrócił na swoje miejsce. Nie dlatego, że nagle jej los się odmienił. Dlatego, że sama o tej zmianie zdecydowała.
Część czwarta: Zaskoczenie
Byłam o R. spokojna. Gdy zadzwoniła z prośbą o zawodową konsultację, w pierwszej chwili chciałam odmówić. To nie był dobry moment i trudno mi było uzbierać czas na spotkanie. R. jednak nalegała. Szła na rozmowę o pracę i chciała trochę na mnie poćwiczyć. Zgodziłam się.
Urządziłyśmy sobie małą symulację tej rozmowy i szybko okazało się, że R. była dobrze przygotowana. Znała odpowiedź na wszystkie, standardowe pytania. Cudnie recytowała opowieść o swojej motywacji, na temat pracodawcy wiedziała niemal wszystko. Rozmowa płynęła dobrym, rozważnym nurtem.
W pewnym momencie zapytałam R. o rzecz, która zatkała ją na jakieś pół minuty… Spytałam o jedną rzecz, z którą chciałaby zostawić rozmówcę.
– Co na swój temat chcesz powiedzieć tym ludziom? Z jaką emocją chcesz ich zostawić? Jaka jest twoja #najlepszastrona, którą koniecznie muszą odkryć?
Nie miała pojęcia.
Tego wieczora długo jeszcze rozmawiałyśmy. Głównie o poczuciu wpływu. O tym, że przygotowując się do rozmowy, ludzie starają się przewidzieć ruchy rozmówców. Chcą jak najlepiej wpisać się w scenariusz, przygotowany przez przyszłego (oby) pracodawcę. I to wszystko jest OK. W końcu to on ostatecznie rozdaje karty. Pamiętajcie jednak, że podczas takiego spotkania, jest jedna sfera, której nie wolno oddać walkowerem. To ten pierwiastek „ja”, który ze sobą przynosicie. Jeśli nie wiesz jak chcesz, żeby ludzie Cię zapamiętali, prawdopodobnie nie zapamiętają Cię wcale. Jeśli nie znasz swojej najlepszej strony, nijak nie uda Ci się jej wyeksponować.
R. była totalnie zaskoczona swoją reakcją na moje pytania. Coś wreszcie z siebie wydusiła, ale nie było to ani przekonujące, ani atrakcyjne. Temat w końcu podsumowała krótko.
– Bo to cholernie trudne, obcym ludziom opowiadać o swojej wyjątkowości.
Trudne? Tak! Ale w łatwozie życia niczego się nie nauczysz, niczego wartościowego nie zdobędziesz.
Niech więc nie będzie łatwo, tylko fascynująco! Ha!
Część piąta: Poćwicz, proszę
No właśnie – na koniec, kolej na Ciebie, droga Basta-Czytelniczko. Chciałabym, żebyś dziś trochę poćwiczyła.
A jak poćwiczysz, to może nawet spotka Cię za to całkiem niezła nagroda.
Zastanów się więc proszę, jaka jest twoja #najlepszastrona i pokaż ją światu. Czas ją oswoić i zapamiętać. Jak już twój mózg ogarnie ten temat abstrakcyjnie, zrób sobie zdjęcie i wrzuć na Instagram z powyższym hasztagiem.
Co tydzień, najlepsze zdjęcie zgarnia bon na 500 PLN do Zary (całkiem niezłą sukmanę można sobie za to sprawić).
Zwycięzca całego konkursu, dostaje najnowszego iPhone’a.
Podobno obrazki robią nam dobrze, wklejam zatem jeden:
Będę za Was trzymać kciuki, sama świecąc przykładem. To ćwiczenie mnie samej też się bardzo przyda.
* Ten tekst napisałam na prośbę ludzi z PZU. Temat jest ważny i potrzebny, więc zrobiłam to z ogromną przyjemnością.
** Nagrody też funduje PZU. Właśnie wjechali w internety z nową kampanią EB – zobaczcie, a zrozumiecie dlaczego byli moją dzisiejszą inspiracją.
Ostatnio widziałam takie pytanie…
a Ciebie jest trudniej zapamiętać czy zapomnieć?
pozdrawiam refleksyjnie