Wybieraj właściwie i nigdy nie sprzedawaj swojego odpoczynku. Tam przecież dzieją się sny. Sny o dobrym życiu…
A. jest ambitna.
Już w liceum wszyscy wiedzieli, że będą z niej ludzie. Przez studia przebrnęła bez kłopotu, a resztę historii dopisała już korpo.
Pracuje w tym świecie już siódmy rok. To podobno jakaś magiczna granica. A. nigdy nie wierzyła w takie brednie. Jej siódemka była szczęśliwa. Przez ostatnie lata, kilkukrotnie zmieniała stanowiska. Lubiła te zmiany, bo były wymagające. Czuła, że się rozwija. Pierwsza rola managerska dała jej w kość. Na początku nie ogarniała tych wszystkich ludzi. Bo jak tu ogarnąć klienta, biznesy i jeszcze stado pracowników, co w konstrukcie swym… ludźmi. A ludzi, wiecznie przecież coś boli. A to śnieg zasypał drogę i do pracy nie dojadą, a to kac zmęczył, a lekarstwem urlop na żądanie, a to kot-zjadł-mi-zeszyt-psze-pani. Potem już okrzepła. Szło jej coraz lepiej.
Aż przyszedł rok siódmy.
W siódmym dostała awans życia. Nawet nie musiała się o niego starać. Sam do niej przyszedł. Ktoś znał kogoś, kto znał ją i zarekomendował. W Kalifornii długo nie myśleli. Kilka rozmów – nie żeby długich, siermiężnych. Po 15 minut z każdą z mądrych głów i dup. Jest decyzja. A. dostała na własność cały region. Kilka krajów, kilkanaście zespołów, a pracowników… kto by to zliczył. Pewnie okolice pięćsetki.
Tego wieczora spiła się bąbelkami. Wydała na nie ze trzy tysiące. W końcu zasłużyła. Czuła się fantastycznie. Ten stan utrzymywał się jeszcze kilka tygodni.
A potem przyszły trudne czasy.
Ciśnienie zaczęło lać się wiadrami. A. jako że ambitna, próbowała utrzymać tempo. Najpierw zaczęła spędzać w pracy więcej czasu. Naturalnym stało się dla niej, że dzień rozpoczyna w okolicach 7-mej (wtedy jeszcze biuro śpi i można odkopać trochę maili), a kończy trochę po 18-tej. No, czasami 19-tej. Dwudziesta też się zdarzała, ale po co o tym gadać. Potem dom, kolacja i laptop znowu wskakiwał na kolano. Ale co na sofie, to przecież nie praca.
Po paru miesiącach przepracowanych w takim trybie najbardziej zaczął doskwierać jej brak sportu. Sport to zdrowie, mówią. A. chciała pozostać zdrową. Zaczęła więc ćwiczyć. Na basen jeździła na 5-tą. Pierwsze dwa razy były do zrobienia, potem już, co rano mocno zaciskała zęby. Spać chciało się jak szlag, ale nie odpuszczała. Tak to już jest, jak ma się naturę prymusa.
Zaczęła źle sypiać. To dziwne, bo przecież zmęczona była. Pracowała jak osioł, wstawała bardzo wcześnie – powinna była więc, co wieczór padać jak tropikalny deszcz. Nie padała. Zamiast tego, zasypiała na chwilę, po czym budziła się od razu, myśląc o pracy. Myślała o kolejnych sprawach do załatwienia, w głowie przewijała szczątki rozmów, które przetoczyły się przez dzień. Planowała, porządkowała, przygotowywała się na kolejne korpo-bitwy. Była w tym dobra.
Szef ją doceniał. Schlebiało jej to bardzo. Rodzina też była z niej dumna. Kiedyś słyszała, jak mama chwaliła się sąsiadce. Że A. dyrektorem. Że auto służbowe dostała. Prymus uwielbia być chwalonym. To sprawia, że dowozi jeszcze więcej, jeszcze szybciej, z jeszcze większym szczękościskiem.
A. czuła, że coś jest nie tak, że zmęczenie zaczyna przekraczać naturalne granice. Wciąż jednak racjonalizowała. Mówiła, że to tylko teraz tak musi cisnąć. Bo ten projekt trzeba wyprowadzić. Potem na pewno będzie lepiej. Nie chce przecież pracować w takim trybie na stałe.
Lepiej nie było. Nigdy. Wręcz przeciwnie. Im więcej dawała, tym większe były oczekiwania. Szef, dzwoniąc w niedzielę, już nawet nie przepraszał. Przegadali przecież ostatnich osiem weekendów.
Cholernie brakowało jej czasu. Zaczęła więc ciąć. Ucięła basen. Trudno, taki wybór. O piątej to nawet ptaki jeszcze śpią. Słychać tylko dźwięk klawiatury i jak nachrzania ekspres do kawy.
To była chwila. Najpierw spadła jej odporność. Ciągle chodziła przeziębiona, raz na jakiś czas rozkładając się na łopatki. Problemów ze snem nawet już nie zauważała. Stały się naturalną częścią jej krajobrazu.
Gdy zaczęło się kołatanie serca i pierwsza wysypka skórna – mówiła, że to orzechowa alergia.
Pierwszego ataku paniki już nie mogła zlekceważyć…
Pauza.
Na pewno myślisz sobie, że ta historia Ciebie nie dotyczy. Ty przecież wiesz jak żyć i pracować właściwie. Że znasz swoje granice i nic Ci nie grozi. Zresztą, twoje stanowisko przecież tak wiele od Ciebie nie wymaga.
A. też tak myślała.
Uważaj na siebie!
I pamiętaj, że nie każdy awans jest dla Ciebie nagrodą.
Wybieraj właściwie i nigdy nie sprzedawaj swojego odpoczynku. Tam przecież dzieją się sny. Sny o dobrym życiu…
A. to ja. Jakieś 18 miesięcy temu. No może kariera aż TAKA świetlana nie była. Reszta się zgadza. dopisalbym o pigulach na sen i idiotycznym zdziwieniu u gastrologa „ooo, serio, mam wrzody?”. Bo to się oczywiście nie zdarza na serio, w życiu. Wyłącznie w filmach, poradnikach i na blogach…